Halina Poświatowska

Listy do matki


7-my dzień po operacji


 To zamiast prawdziwego listu - bo co się wybiorę, to przystanę po dwóch zdaniach - mokra jak mysz. Jutro będzie tydzień - trudno, o jak trudno. Głupio ludzi zaopatrywać w ciała, które ulegają zgnieceniu - upadkom - krojeniu. I bolą... Pocięta jestem tak, że sobie lepiej wyobrazić nie można - ale to nawet zabawne, zawzięcie wypyskowuję się o zastrzyki morfiny. Oni mnie mają za zdrową i każą samej jeść i myć się, i nabijają się ze mnie, że krzywo trzymam ścierkę z wodą. No a ja nie mam kawałeczka siebie, bo wszystko rozparcelowane pod kłucie, cięcie i ból. O jak boli - moje złotko - jak boli.

Nie wpadaj w histerię, bo zanim list zajdzie, to już to będzie bardzo mało aktualne. No i zresztą gdyby mi nie było lepiej, to bym jeszcze nie pisała. Ale Leszek*Dereń mi kazał. A ja go lubię słuchać. Byłam cholernie dzielna przed tym - nic się nie bałam - zaczęłam się bać panicznie po operacji. W czwartek było bardzo źle, w piątek też, dopiero w sobotę się uładziło. Jurka Bigosińskiego przy najbliższej okazji spiorę po pysku, niefrasobliwa świnia - on sobie do Ciebie wysyła telegram, kiedy jeszcze nic nie było wiadome. Telegram miał wysłać Leszek, i to na adres cioci Heli**, gdy już będzie wszystko dobrze. Na szczęście wyżyłam Ci. To było trudne, i jeszcze - boli - wiesz. Kobieta operowana w moim pokoju zmarła na trzeci dzień. To było najgorsze. W ogóle nie mówiłam Ci, ale tu po tych operacjach mrą jak muchy. Dlaczego ja nie? Podejrzewam w tym ciemne machinacje losu. Oni mówią, że zdrowieję bardzo ładnie.

*

Jakoś mi dziwnie lżej się oddycha, tętno mam nieregularne - ale nic we mnie nie skacze - piersi spokojniutkie, nie uwierzyłabyś. Leszek wczoraj przylazł i opowiedział mi trochę o tej operacji. Wesołe rzeczy. Podobno miałam zupełnie zniesioną zastawkę, rozszerzenie jakiegoś tam czwartego stopnia i że oni jeszcze tego nie operują. Przemyciłam się na operację dzięki temu, że badanie było niedokładne. A dopiero gdy mnie ładnie rozkroili - przyszedł Nichols (najlepszy chirurg, który mnie operował). Zgodził się (bo go Leszek prosił, żeby zdecydować czy operacja się odbędzie) - włożył mi palec do serca i stwierdził, że jest bardzo źle i że strasznie niebezpiecznie jest w tych warunkach operować, i kazał zobaczyć Leszkowi - więc Leszek też włożył paluch do serca i zgodził się, żeby robić. Nichols poszedł sobie palić papierosa, a oni mnie rozcinali dalej, i zakładali ten aparat do przetaczania krwi. Ten aparat przetaczał mi krew, zabierał sprzed serca i wtłaczał w pachwinę, gdzie mam takie szerokie cięcie, bo tu była arteria.

Obudziłam się, gdy mnie przenoszono do łóżka. Leszek coś do mnie gadał, ale nie wiem co, pomyślałam, że to już chyba po - a potem miałam potworne dreszcze. Takie dreszcze. Dostałam jakiejś zawrotnej gorączki, telepało mną dosłownie. A oni położyli mnie na lód i obłożyli workami z lodem - i przykryli jednym prześcieradłem. A ponieważ mi noga wystawała spod tegoż, więc krzyczałam, aby mi ją przykryli bo mi jest zimno. Na drugą noc znowu ta potworna gorączka, i znowu położyli mnie na lodzie i pootwierano wszystkie okna i kazali mi pić dużo wody z lodem - ale ja się trzęsłam potwornie. I nie przeziębiłam się, nie dostałam zapalenia płuc, chociaż przyrzekałam tym czarnym że to zrobię. Zbadali mnie i coś im się nie podoba, bo mi się migotanie przedsionka utrzymuje, ale to nic nie jest. Leszek mówi, że z tą zastawką żyłabym najwyżej rok, lub półtora, a potem udusiłabym się. Genialny Nichols przyszył ją czterema ściegami na amen nylonem, już teraz tylko serce musi przywyknąć do pracy i będzie dobrze.

*Dereń (przyp. M.P.)
**Anna Roman - siostra p. Mygowej (przyp. M.P.)
 

("Przekrój" 1958 nr 714-716)

powrót